Oczywiste pekińskie must be postanowiliśmy odpracować na samym początku. Pogoda była niesamowita, słońce, błękitne niebo - nie mam pojęcia, gdzie się podział ten cały smog, ale tego dnia naprawdę go nie było. Zdjęcia potwierdzają.
Na samym początku dopadł nas koleś z gatunku tych, przed którymi zostaliśmy ostrzeżeni - anglojęzyczny Chińczyk, student sztuki, który zapraszał na swoją wystawę. Poinstruowani przez ludzi, którzy popełnili błąd i dali się zaciągnąć na taką wystawę, skrupulatnie odmówiliśmy i zwialiśmy. Podobno kiedy pójdzie się z taką osobą na wystawę, wyjść bez kupienia kiepskiego obrazu jest bardzo trudno. Chińczycy chcący coś sprzedać są niesamowicie zdeterminowani. Namawianiu werbalnemu towarzyszą łapanie za ramię, szarpanie, płacz i takie tam dodatkowe atrakcje. Tego wszystkiego udało nam się uniknąć.
Plac Tin'anmen jest oooolbrzymi. W sumie to chyba największa tego typu przestrzeń na świecie. Jest też pełen strażników i kamer. Na środku stoi olbrzymi obelisk - pomnik bohaterów ludowych, do którego nie można się zbliżyć, bo jest ogrodzony płotem.
W tym miejscu mała dygresja - płoty są chyba najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu tego miasta. Małe, duże, metalowe, drewniane, z reguły brzydkie, odgradzają wszystko od wszystkiego. Dzielą pasy na ulicy, wygradzają drogi poruszania się w metrze, otaczają pomniki i wszystkie atrakcje turystyczne, skutecznie psując ich estetykę, zamykają osiedla, nawet te, na które nikt chyba nie chciałby się włamywać. Wymieniać można by w nieskończoność. Koniec dygresji.
Zakazane miasto, czyli rezydencja cesarzy, jest tak ogromne, że samo przejście, bez jakiegoś szczególnego oglądania ekspozycji, wykończyło nas kompletnie. Niedługo postaram się dorzucić jakieś foty. Resztę dnia spędziliśmy przy piwko w parku - jak już wspomniałam, za kontakt z naturą, która jest za płotem, trzeba tutaj zapłacić. Ale parki faktycznie robią wrażenie. Beihai Park, w którym zaliczyliśmy relaks, zawiera na ten przykład duże jezioro, po którym można pływać łódkami, są też wzgórza ze świątynkami i różnymi ulepszaczami krajobrazu.
W drodze powrotnej do metra przypadkiem nadzialiśmy się na niedawno zbudowaną operę - jajo, do której wchodzi się pod wodą.