798 to zaadaptowany na potrzeby pekińskich artystów kompleks hal fabrycznych. Oczywiście wielki, jak wszystko w tym mieście. Ponieważ nie da się tam dojechać metrem, zostaliśmy przez naszych gospodarzy zaopatrzeni w eleganckie plakaciki z wypisanymi krzakami adresami dla taksówkarza - tam i z powrotem [że taksówkarze nie mówią ani nawet nie czytają po angielsku, czy w jakimkolwiek niekrzaczkowym języku, jest zupełnie oczywiste. często nie znają też miasta i trzeba ich prowadzić - oczywiście po chińsku]. Po dojechaniu do ostatniej w kierunku stacji metra upolowaliśmy taksówkę i podetknęliśmy gościowi naszą magiczną kartkę pod nos. Zamruczał coś i pokazał na migi, że nas nie zawiezie. Widać za krótki kurs. Jakiś inny, z nieoznakowanego auta, próbował nas przekonać do swojej oferty, ale ostrzeżeni przed naciągaczami, odmówiliśmy. Postanowiliśmy zaryzykować kurs autobusem. Muszę przyznać, że to był hardkor, jazda totalnie na pałę [pod wpisem o pałacu letnim zamieściłam foto rozkładu jazdy - tak mniej więcej one wszystkie tu wyglądają], na szczęście jakiś miły lokals pomógł nam wysiąść na odpowiednim przystanku i dotarliśmy na miejsce.
Sztuka chińska raczej nie powala, malarstwo to były głównie socrealistyczne gnioty, fotografia nieco ciekawsza, ale też bez szału. W zasadzie przyjechaliśmy tam obejrzeć głównie architekturę i urbanistykę tego całego molocha i momentami naprawdę było na czym oko zawiesić. Chociaż atmosfera byłaby pewnie fajniejsza, gdyby wszędzie nie trwały jakieś prace remontowe - widać, że to wszystko dopiero się rodzi w bólach.
Wieczorkiem M i Ł zabrali nas na targ z pieczonymi skorpionami, wężami, karaluchami i innymi takimi ciekawostkami. Na szczęście po obejrzeniu tych pyszności poszliśmy na kolację do normalnej chińskiej knajpy. Żarcie było jak zwykle ekstra.