GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH:
- autobus z Pekinu do wioski ma numer 929. Kosztuje 16 J za osobÄ™
- taksówka z wioski do której dojeżdża autobus do wioski właściwej - 20 J
- nocleg - 50 J
Oto jak Maria Henrietta uwieczniła te dni w swoim podróżniczym kajecie:
A więc stało się - wyruszyliśmy na naszą pierwszą samodzielną wyprawę poza Pekin. Do ostatniej stacji metra na zachodnich przedmieściach dotarliśmy bezboleśnie wg wskazówek. I na tym skończyło się bezboleśnie. Poinstruowani przez LP wyszliśmy z podziemia oczekując konkretnego dworca autobusowego, z którego o konkretnie 12:30 miał odjechać nasz konkrety pojazd. Okazało się, że niczego się jeszcze nie nauczyliśmy o tym kraju. To, co ukazało się naszym oczom, można było opisać każdym dowolnym słowem poza 'konkrety'. Plątanina barierek prowadzących do kilkunastu stanowisk, rozsianych na kilkuset metrach długości ulicy [odległość wykluczała dobiegnięcie z jednego na drugie w krytycznym momencie] opisanych tylko i wyłącznie krzaczkami. Jedyny rezultat pytania autochtonów o właściwy autobus był taki, że osaczyło nas stado nielegalnych taksówkarzy, którzy proponowali kurs za kilkukrotną cenę biletów. Uzbrojeni w mocne postanowienie, żeby nie dać się naciągnąć jak naiwne turyściaki, postanowiliśmy zapolować na nasz autobus na własną rękę. Po wielu perturbacjach, z godzinną obsuwą dotarliśmy do wioski. Nie zawiedliśmy się.
Może jesteśmy mięczakami, ale tydzień spędzony w stolicy Chin dał nam ostro popalić. Mieliśmy dość tłoku i hałasu - tak tak, było jechać do Norwegii.. W każdym razie Chuandixia okazała się idealną odskocznią. Cisza, spokój, regularne zadupie, tyle że osadzone w pięknym górskim krajobrazie. Wioska wygląda jak żywy skansen - kamienne uliczki, kamienne domki, wszystko schowane w małej dolince. Większość turystów przyjeżdża tam rano i spada po 15, ostatnim powrotnym autobusem. My założyliśmy z góry, że tam przenocujemy i przyjechaliśmy po 16, kiedy byli już tylko miejscowi. Znaleźliśmy nocleg u sympatycznej pani [zero angielskiego, ale co to dla nas], dostaliśmy wypasioną kolację i spędziliśmy spokojniutki wieczór przy piwku. Rano zwalili się chińscy turyści i spokój stał się cudownym wspomnieniem. Wtedy wdrapaliśmy się na górę, która barieruje wioskę od południa i w ten sposób odcięliśmy się od fonii - została piękna wizja, Chuandixia we mgle. Po południu, już bez większych atrakcji, wróciliśmy do Pekinu. Albo, jak wolą niektórzy, Pekina.