Padało, więc postanowiliśmy sobie zrobić dzień muzeów. W zasadzie skończyło się na jednym- w tym mieście wszystko jest tak wielkie, że mieliśmy dość. LP ostrzegał, że jedynymi godnym uwagi ekspozycjami w Urban Planning Museum są makiety Pekinu - starego, wisząca na ścianie płaskorzeźba z miedzi, i nowego - gigantyczne, podświetlone od dołu, zdjęcie lotnicze, z wyniesioną do modelu 3D środkową częścią. Cała reszta to propagandowa gadka o tym, jak to Pekin w 2020 będzie zielony i ekologiczny i w ogóle jakie to władze są cudowne i projektują mieszkańcom świetlaną przyszłość. Jeśli skonfrontować te hasła z tym, co widać na ulicy - smog, kurz, tłok, maaaasa aut i zieleń ogrodzona płotem,z płatnym wstępem, to jedyne, co jest godne podziwu, to tupet owych władz. W każdym razie, dla samych makiet, moim zdaniem było warto. Co jak co, ale wykonywać precyzyjną mrówczą pracę ten naród potrafi. Szczegółowość jest powalająca. Chociaż niektóre detale zachowują niestety współczesną chińską estetykę..
Resztę dnia spędziliśmy snując się w strugach deszczu po pobliskim deptaku, oglądając masy tandetnych suwenirów. Na obiedzie spotkaliśmy poznanych wczoraj w górskiej wiosce Niemców. Było to dość zabawne spotkanie, biorąc pod uwagę, że oni nam wczoraj ten deptak polecali jako oazę super knajpek z pysznym lokalnym żarciem, mówili, że je uwielbiają, my też sławiliśmy chińszczyznę i entuzjastycznie stwierdzimy, że się na nie wybierzemy. A spotkaliśmy się w KFC.